Oszalałam.
Moja miłość odżyła!
Znowu go zobaczyłam i chcę go mieć!

Kilka lat temu, szukając prezentu na Gwiazdkę, natknęłam się na pluszaki Bukowski. Urocze misie, słodkie jeżyki i inne mięciutkie zwierzaki są oczywiście bardzo przyjemne, ale NIC mnie tak nie rozczula, jak króliki z tymi wiszącymi, długimi uszami!
Dlatego, kiedy ponownie zobaczyłam białego królika, z wielką kokardą pod szyją, ze smutnymi, czarnymi oczkami, poczułam się jak mała dziewczynka.
Cudownie, znów mam pięć lat! Wszystkie problemy na kilka chwil znikają, za sprawą małego, puchatego pluszaka...
W Bielsku-Białej jest kawiarnia, w której można kupić misie z Galerii Bukowski.
W pewien pochmurny dzień umówiłam się z moją przyjaciółką na babskie pogaduchy przy kawie, właśnie w Farmie. Tam zobaczyłam Smutnego Królika i od tamtej pory intensywnie o nim myślę (dobrze, że zbliżają się Mikołajki :)).

Cafe Farma to bardzo klimatyczna kawiarnia. Panuje tam lekki półmrok, jest dużo drewna i roślin. Honorowe miejsce zajmują pluszaki, tuż obok baru z cegieł. Na stolikach płoną świece, z głośników dobiegają dźwięki spokojnej muzyki. Idealne miejsce na długie rozmowy z przyjaciółką, ewentualnie na randkę (do kawy i ciastka można dziewczynie zafundować pluszaka :)).
Farma słynie z fantastycznej gorącej czekolady - bardzo gęstej i słodkiej, przykrytej chmurką bitej śmietany. Jest też spory wybór kaw - klasyczne, z likierem, z syropami, z bitą śmietaną, z czekoladą... W menu znajdziemy też lody, desery, pikantne przekąski (np. tosty), śniadania, herbaty i napoje procentowe. A najlepsze, co można tam dostać to lody waniliowe z malinami na gorąco!

Kawa: od 3 zł w górę (średnio ok. 6-7 zł)
Gorąca czekolada: poniżej 10 zł
Desery/ciasta: 10-15 zł

Cafe Farma
Plac Franciszka Smolki 7 (przy ul. Stojałowskiego)
Bielsko-Biała









Piątek. Chłodne popołudnie na Kazimierzu. Kierunek - Warsztat.

Tak, jestem monotematyczna, o Warsztacie już pisałam... Ale tam NAPRAWDĘ są najlepsze makarony pod słońcem!!! Z resztą nie tylko makarony, jeszcze domowa pizza, kolorowe sałatki, pokaźne desery, kremowe zupy... Nic tylko siedzieć i pałaszować :)

Moja przyjaciółka jeszcze nigdy nie jadała ze mną warsztatowego makaronu. Nie wiem jak to się mogło stać, bo przyprowadzam tam każdego znajomego głodomora. Jakoś nam to musiało umknąć... Ale nie tym razem!

Od rana myślę tylko o jednym - o MAKARONIE. Zajęcia dłużą się, odliczam minuty do końca...
Kiedy wybija upragniona godzina 13.00, w podskokach pędzę do tramwaju, potykając się o własne nogi.

Nadszedł ten moment, długo wyczekiwany - siedzimy wygodnie, rozmawiamy, podziwiamy instrumenty wychylające się z każdego kąta. Na suficie wisi wiolonczela, obok baru stoi pianino, dalej gitary i skrzypce. JESTEŚMY w Warsztacie. Klimatyczne miejsce, w czasie wieczornych koncertów musi tutaj być jeszcze bardziej nastrojowo.

Zamawiamy grzane wino, bo zmarzłyśmy trochę. Trzeba się odrobinę rozgrzać w ten chłodny dzień.
Po kilku chwilach raczymy się już ciepłym i aromatycznym napojem, w którym pływa plaster pomarańczy, goździki i płatki migdałów. Pachnie zimą... Czekamy na nasze tagliatelle ai funghi - makaron z sosem śmietanowym z borowikami i parmezanem. Zamówiłyśmy oczywiście jedną porcję na pół - już kiedyś wspomniałam, że warsztatowe połówki są naprawdę spore.
Dobrze, że czas szybciej płynie podczas rozmowy, bo kiszki marsza grają! (takie luźne skojarzenie, pewnie przez te wszechobecne instrumenty...)

Doczekałyśmy się - przed nami tagliatelle ai funghi, suto obsypane parmezanem i natką pietruszki. PRZE-PY-SZNE. I pachnie wybornie! Makaron jest smaczny, a sos kremowy, gęsty i pełen borowików. Warsztatowe makarony nie mają sobie równych!

Rozmowy toczą się w kilku językach, przeplatając się z dźwiękami sztućców i cichutką muzyką. Niewielkie wnętrze wypełniło się smakowitymi zapachami, a na zewnątrz zrobiło się szaro... Najedzone i zadowolone, dopijamy nasze grzańce i wychodzimy (niestety!). Planujemy już kolejny obiad w Warsztacie. Mimo naszej wielkiej miłości do makaronu, następnym razem skusimy się na domową pizzę i jedną z sałatek (bo wyglądają tak apetycznie!). Na pewno nie będziemy żałować :)

1/2 porcji makaronu: 12 zł
Grzane wino: 8 zł








 23 - 29 listopada 2012

Międzynarodowy Festiwal Filmowy Etiuda&Anima, organizowany w Krakowie od 1994 roku, jest najstarszą w Polsce imprezą filmową konfrontującą osiągnięcia studentów szkół filmowych i artystycznych z całego świata oraz dorobek twórców animacji artystycznej, zarówno profesjonalistów, studentów, jak i realizatorów niezależnych.

Rozrastająca się z roku na rok impreza to ogromne święto kina artystycznego w coraz większym stopniu obejmujące i inne dziedziny sztuki: plastykę, muzykę, a także warsztaty i dyskusje na najbardziej aktualne tematy związane nie tylko z filmową twórczością.

Więcej informacji znajdziecie TUTAJ
A TUTAJ znajduje się szczegółowy program Festiwalu i CENNIK

Godne uwagi wydarzenie!  Czas przeanalizować program i wybrać się do kina na ucztę zmysłów :)




Do walki z jesienną chandrą potrzebny jest spory zastrzyk witamin, a po witaminy udajemy się oczywiście do Chimery.
Jakiś czas temu napisałam kilka słów o kremie z dyni, teraz przyszedł czas na barszczyk.
Powoli zbliża się zima - dla mnie oznacza to rozpoczęcie sezonu "barszczowego". Mogłabym jeść tą zupę codziennie! Może dlatego, że kojarzy mi się ze Świętami Bożego Narodzenia, świetnie rozgrzewa w chłodne dni i dostarcza zmęczonemu organizmowi potrzebnych składników? Albo po prostu dlatego, że barszcz bardzo lubię :)

Chłodny, mglisty dzień. Znowu... Nie pamiętam, żebym ostatnimi czasy widziała w Krakowie słońce!
Do Chimery udaje nam się dotrzeć przed "godzinami szczytu" - są jeszcze wolne stoliki. Zaraz przy wejściu, na płycie kominka pieką się ziemniaki. Migające płomienie i trzask palonego drewna sprawiają, że nie sposób zapomnieć o nadchodzącej zimie.
Zajmujemy miejsce na antresoli, nad naszymi głowami wiją się zielone pnącza. Dynie - te małe i te duże - ocieplają wnętrze swoją pomarańczową barwą.
A na talerzach samo zdrowie! Jest barszczyk, gorący i pachnący. Jest też kulebiak - niewielki pierożek z ciasta drożdżowego, nafaszerowany kapustą i grzybami. I jest zestaw small plate, mały talerz wypełniony witaminami :) Kawałek przepysznej tarty brokułowej - kruchej i delikatnej, porcja zapiekanych bakłażanów, dwie sałatki i świeży sok z buraków i marchwi... Istne witaminowe szaleństwo!

Przekąska w Chimerze naładowała nas energią i poprawiła humory. Rozgrzał nas aromatyczny barszczyk i tańczący w kominku ognień. Nie straszne nam już jesienne chłody!

Small plate (tutaj akurat kawałek tarty brokułowej, porcja zapiekanych bakłażanów, 2x sałatka): 13 zł
Świeży sok z buraków i marchwi : 6zł
Barszczyk z kulebiakiem: 5 zł











Od kilku tygodni chodzą za mną PIEROGI, a konkretniej - pierogi ruskie. Ciągle o nich myślę!
Ku mojej wielkiej uciesze, nadarzyła się okazja żeby je w końcu zjeść.

O Gospodzie Koko mówili mi już wszyscy moi znajomi - zachwalali że dobre, że dużo, że połową porcji nawet głodomór się naje. Nie kryli zdziwienia, kiedy oznajmiałam, że jeszcze nigdy tam nie byłam. Najwyższy czas odwiedzić to miejsce!

Na Gołębiej Twój płaszcz zaczepił mnie... A mnie "zaczepił" napis GOSPODA KOKO. Zanim wejdę do środka, muszę się upewnić, że są tam moje upragnione pierogi ruskie... Są! Nie tylko ruskie, ale też z kapustą i grzybami, z mięsem, z serem... Poza pierogami duży wybór dań, króluje kuchnia polska (schabowy, placki ziemniaczane, potrawy z koko czyli z drobiu i inne cudeńka). Menu podobno codziennie się trochę zmienia - niektóre dania można zjeść zawsze, inne pojawiają się okazjonalnie. Zestaw obiadowy (zupa + drugie danie i dodatki) kosztuje 14 zł, połowa porcji 9,50 zł. Co więcej, w Gospodzie Koko można się posilić od 8 rano do 3 w nocy!!!
Wnętrze jest bardzo przyjemne - całkiem "swojskie", trochę jak w babcinej jadalni. Pomieszczeń jest kilka, więc zawsze istnieje szansa, że znajdziemy wolny stolik. Na ścianach wiszą stare zdjęcia i rysunki przedstawiające symbol lokalu - kurę.
Zamawiamy pierogi - ruskie i z kapustą i grzybami. Nie czekamy długo, parujące talerze pojawiają się na naszym stole po kilku minutach. 
Dziesięć pysznych, wypchanych farszem ruskich pierogów ląduje w moim żołądku, co za radość! Smaczne i dobrze doprawione, właśnie takie pierogi lubię najbardziej. Są bardzo sycące, naprawdę "nadziane" :)

Smaczne, domowe posiłki, spore porcje, proste, przytulne wnętrze - idealne miejsce dla tęskniących za babcinymi obiadami. Nocne marki i imprezowicze też nie powinni narzekać - lokal zaraz przy Rynku, otwarty do późna, z pysznym i pożywnym jedzeniem.
Pierogi ruskie godne polecenia! Na pewno tu jeszcze wrócę.

Porcja pierogów: 8-9 zł

Gospoda Koko
ul. Gołębia 8
Kraków










Uwielbiam czekoladę, a w pochmurne dni mam na nią podwójny apetyt.
Zawsze, kiedy przechadzam się ulicą Szewską, przystaję na chwilę i podziwiam czekoladowe cudeńka, które zdobią witrynę Krakowskiej Manufaktury Czekolady. Pamiętam, że przed Euro 2012 widziałam tam sporych rozmiarów piłkę, figurki piłkarzy oraz korki - mogłabym zajadać się takimi rarytasami w czasie oglądania meczu :)
W ubiegły weekend postanowiłam wstąpić tam na "czekoladowy kwadrans", zaszaleć i kupić tabliczkę za 5 zł (normalna cena to 10 zł!).

"Krakowska Manufaktura Czekolady to wyjątkowe miejsce w samym sercu Krakowa, łączące w sobie najlepsze tradycje czekoladowe z całej Galicji. Od niezapomnianego smaku lwowskich pralinek wytwarzanych wyłącznie ręcznie według starych receptur, do legendarnej krakowskiej czekolady.
Każdy wyrób Krakowskiej Manufaktury Czekolady to nie tylko historia Galicji ale i poznanie tradycyjnych smaków najlepszych czekolad."


Czekoladowy Mikołaj uśmiecha się radośnie do przechodniów, a czekoladowe szachy wyglądają tak pięknie, że szkoda byłoby je zjeść. W Manufakturze pięknie pachnie, ale jest bardzo tłoczno - jacyś turyści również skusili się na "czekoladowy kwadrans". Płynę wraz z tłumem i podziwiam słodkie arcydzieła - małe tabliczki mlecznej, białej i gorzkiej czekolady z różnymi dodatkami, duże czekolady z kolorowymi bakaliami, przeróżne figurki (pantofelki, serduszka, skrzypeczki, piłki, aniołki... penisy?!) aż w końcu docieram do pralinek i trufli. Ślinka cieknie na sam widok! Gdybym miała portfel bez dna kupiłabym pewnie wszystkie :) Wszystko ręcznie robione, pięknie przyozdobione, podobno wytwarzane według tradycyjnej receptury.
Po kilku minutach z ciężkim sercem opuszczam czekoladowe królestwo i ustawiam się w sporej kolejce łasuchów, czekających na zakup tabliczki w promocyjnej cenie. Do wyboru klasyczne: biała, gorzka, mleczna. Kupuję tą ostatnią i zadowolona opuszczam Manufakturę.

W domu czas na degustację. Tabliczkę pałaszujemy w dwójkę, bo jest niewielka. Nie przeczę, że mogłabym zjeść całą sama :) Dobra, mocno mleczna i taka prawdziwa, naprawdę czekoladowa. Idealna na poprawę humoru. Tylko dlaczego nie jest większa i tak szybko znika?!

Mała tabliczka czekolady: 10 zł ( w czasie "czekoladowego kwadransu" 5 zł)
Duża tabliczka czekolady: ok. 15 zł
Pralinki/trufle: 2-3 zł/sztuka

Krakowska Manufaktura Czekolady
ul. Szewska 7
Kraków   
















Sobotni poranek, Kraków tonie we mgle. Na Plantach sceneria rodem z horroru, wieża Kościoła Mariackiego gdzieś zniknęła. Przechodnie przemykają po ulicach otuleni ciepłymi szalami.

Idziemy szybko, przystajemy tylko na chwilę na Rynku, żeby popatrzeć za osnute mgłą Sukiennice.
Po chwili jesteśmy już na Krupniczej. Nie jest to najpiękniejsza ulica w mieście, jesienna szaruga odbiera jej resztki jakiegokolwiek uroku. Ale właśnie przy tej ulicy mieści się Dynia Resto Bar, do której zmierzamy, żeby napić się kawy i zjeść jakąś kaloryczną, słodką przekąskę.

Lokal jest duży, posiada cztery sale, motyw przewodni to oczywiście dynie :) Zajmujemy stolik w największym pomieszczeniu, z którego można wyjść do ogródka. Oczywiście temperatura nie pozwala delektować się jedzeniem na zewnątrz, tylko jeden mężczyzna wytrwale tam przesiaduje, w towarzystwie wielkiego kubka herbaty i stosu prasy. Wnętrze jest jasne, z sufitu zwisają ciekawe ozdoby. Zastanawiam się co to takiego i co ma przedstawiać, ale wygląda przyjemnie i ładnie komponuje się z oświetleniem.
O tej porze w Dyni nie jest jeszcze tłoczno, więc nie czekamy długo na obsługę. Decydujemy się na szarlotkę na ciepło z bitą śmietaną i sosem waniliowym oraz na crumble malinowe, również z sosem waniliowym. Do tego kawa z mlekiem i herbata z sokiem malinowym.
Po chwili delektujemy się napojami, ciepłe filiżanki ogrzewają nasze zmarznięte dłonie. Nie zdążyłam rano wypić kawy, pochłaniam więc szybko zawartość filiżanki. Docierają nasze słodkości! Szarlotka pachnie cynamonem, jest bardzo delikatna i smaczna. Uwielbiam jeść w chłodne, jesienne dni ciasta podawane na ciepło! Sos waniliowy, na bazie śmietany, jest gęsty i bardzo aromatyczny. Przypomina mi smak dzieciństwa - lody waniliowe, które jadłam w jednej z bielskich lodziarni. Próbuję też crumble. Ciepły mus malinowy i chrupiąca kruszonka - niebo w gębie! Dobre crumble ze śliwkami, jabłkami i owocami leśnymi jadłam już kiedyś w Cafe Botanica, ale to malinowe jest znacznie lepsze!

Dynia to świetne miejsce na śniadanie, ciepłą przekąskę, spotkanie przy kawie i dobrym cieście a nawet na obiad. Menu jest rozbudowane, każdy znajdzie coś dla siebie. Można spotkać się w dwójkę i spokojnie porozmawiać, można też wpaść do Dyni większym gronem. Pracoholicy również znajdą tutaj jakiś cichy kącik, w którym będą mogli zaszyć się z laptopem i popracować, nie bojąc się o to, że umrą z głodu.

Crumble malinowe: 11 zł
Szarlotka na ciepło: 10 zł
Kawa/herbata z sokiem malinowym: 5,50 zł

Dynia Resto Bar
ul. Krupnicza 20
Kraków



















Dyniowy ogródek latem tętni życiem, w chłodne dni trochę tu smutno :)