Szlakiem lodów i wina - Watykan, Piazza Navona, Panteon i Zatybrze

CZWARTEK - DZIEŃ DRUGI

Dźwięk budzika należy do tych najbardziej znienawidzonych odgłosów, jakie na co dzień słyszymy. Jest 9:00, pora wstawać. 9 godzin snu po 40 nieprzespanych godzinach to dla nas wciąż za mało.
Nie możemy jednak narzekać – jesteśmy w Rzymie. Na spanie przyjdzie czas w chłodne, jesienne, mgliste, KRAKOWSKIE poranki. 

Po słodkim, włoskim śniadaniu wyruszamy w drogę. Dzisiaj w planie mamy głównie zwiedzanie Watykanu, ale nie będzie to jedyny punkt naszej wycieczki. Będziemy też w ścisłym centrum Rzymu i na urokliwym Zatybrzu. Będziemy jeść lody i pić wino. Będziemy znów chłonąć Wieczne Miasto na 100%.

WATYKAN

D. poradziła nam udać się pieszo w kierunku pętli tramwajowej i tam wsiąść w tramwaj nr 19, który zawiezie nas prosto do Watykanu. Jedziemy niestety ponad godzinę, ponieważ na tej trasie tramwaj ma mnóstwo przystanków. Taka podróż pozwala nam przynajmniej zza szyby podziwiać „zakamarki” miasta, których normalnie na pewno byśmy nie zobaczyły.

Zanim udamy się na Plac św. Piotra, najpierw wypijemy dosłownie ekspresowo aromatyczne espresso w jednym z niewielkich barów niedaleko pętli tramwajowej w Watykanie. Mały zastrzyk kofeiny jest zbawienny po długiej podróży w upalny dzień! A co jest idealną przekąską w czasie upałów? LODY! 

Wczoraj nie miałyśmy sił, żeby myśleć o lodach. Ba, nie miałyśmy na to czasu, bo zachłysnęłyśmy się pięknym Rzymem. Ale dziś, kiedy emocje już trochę opadły, wchodzimy do małej lodziarnio-piekarni w celu zakupienia prawdziwych, włoskich lodów (jakie oni tu mają piękne kanapki!!!). Lody podobno są wykonywane na miejscu, według domowej receptury. Aga decyduje się na czekoladę i wiśnię, a ja na pistację i stracciatellę. Tak, z ręką na sercu mogę powiedzieć o tych lodach: niebo w gębie. Dosłownie. Watykańskie lody (zwłaszcza czekoladowe i pistacjowe!) powaliły mnie na kolana.


 Nasze pierwsze lody zjadłyśmy w Watykanie
Apetyczne panini

 W Watykanie wszystko nazywa się HABEMUS, nawet pizza

Teraz już z czystym sumieniem możemy udać się na Plac Świętego Piotra i rozpocząć zwiedzanie.  Plac otoczony jest olbrzymią, czterorzędową kolumnadą. Wszystko to zostało zaprojektowane w XVII w. przez Berniniego, włoskiego rzeźbiarza i architekta. Na środku placu znajduje się słynny obelisk (w ogóle w Rzymie obeliski zajmują centralne miejsce na wielu głównych placach).

Sama Bazylika również robi wrażenie - w końcu jest drugim co do wielkości kościołem na świecie. Nie będę się tutaj rozpisywać na temat architektury, bo nie jestem w tej dziedzinie ekspertem, ale w zamian zamieszczam poniżej kilka zdjęć (wybranych z miliona fotografii, które tam zrobiłyśmy).

Udaje nam się uniknąć gigantycznych tłumów w Watykanie - do wejścia do samej Bazyliki czekamy może kilkanaście minut, ale kolejka posuwa się sprawnie i dość szybko.
W środku Bazyliki również jest jeszcze trochę wolnej przestrzeni :)





Ołtarz główny i znajdujący się nad nim baldachim wykonany z brązu (również zaprojektowane przez Berniniego) od razu rzucają się w oczy. Pod ołtarzem znajduje się grób św. Piotra. Światło wpadające do wnętrza kościoła przez maleńkie okienka oświetla wnętrze w magiczny sposób. W samym środku tej świątyni, pomimo ludzi krążących wokół mnie, naprawdę czuję się tak, jakbym zaraz miała wyjść poza strefę profanum.

Najwięcej turystów tłoczy się przed słynną rzeźbą Michała Anioła Pietà. Znajduje się ona właściwie od razu po prawej stronie od głównego wejścia. Nie wiem w jaki sposób już na samym początku jej nie zauważyłyśmy. Kawałek dalej jest grób Jana Pawła II i kilka ław przed nim. Zwiedzamy również dwukrotnie (albo trzykrotnie?) katakumby, ale to już dłuższa historia...

Święty Piotr i jego wygłaskane przez zwiedzających stopy

Ołtarz główny



Po wyjściu z bazyliki ustawiamy się w kolejce do kasy, żeby kupić bilety i wejść na kopułę. Wybieramy opcję winda + schody za 7 euro (same schody kosztują 5 euro i podobno nie są aż takie straszne :)). Schodów jest sporo (nawet w opcji z windą), ale to nie ilość jest największym problemem. Są bardzo strome! O ile przy wchodzeniu na górę nie jest to aż tak uciążliwe, to jednak przy schodzeniu można dostać zawrotów głowy!

Pierwszym widokiem rekompensującym nam nasze stresy i wysiłek jest widok wnętrza bazyliki z góry. A najlepsze wciąż jeszcze przed nami...

W drodze na szczyt :)


 Zabierzów w Watykanie!

Widok z góry naprawdę robi wrażenie. Przy dobrej pogodzie możemy zobaczyć właściwie cały Rzym.


Ogrody Watykańskie widziane z góry


Ołtarz Ojczyzny


Na Muzea Watykańskie nie wystarcza nam już czasu. Wybierzemy się tam na pewno następnym razem. Teraz chcemy wykorzystać pogodę i jak najwięcej pochodzić po mieście. Poza tym zaczynamy odczuwać głód...

Nieopodal Placu Świętego Piotra, już przy znacznie spokojniejszej uliczce, znajduje się kilka niewielkich knajpek. Siadamy przy stoliku w jednym z barów z przekąskami i zamawiamy panini (szynka parmeńska + sałata i pomidor + mozzarella) oraz małe piwo. Panini może nie są powalające i nie przypominają wizualnie kanapek, które widziałyśmy rano w lodziarnio-piekarni, ale są świeże i sycące.
Poza tym za naszą przekąskę zapłaciłyśmy niewiele, więc nie ma na co narzekać.




Po sycącym posiłku udajemy się w stronę Zamku Świętego Anioła. Po drodze mijamy mnóstwo sklepików z pamiątkami. Motyw przewodni to oczywiście gadżety z papieżem (a raczej z papieżami - głównie Janem Pawłem II i Franciszkiem) :)

T-shirt z Papa Francesco :)


Zamek Świętego Anioła - jak czytamy w przewodniku - początkowo był mauzoleum cesarskim, wzniesionym w II w. n. e., następnie fortecą, aż w końcu więzieniem, na którego piętrze znajdowały się apartamenty papieskie. Zarówno Zamek jak i most Świętego Anioła są przepiękne i żałuję, że nie udało mi się zobaczyć ich również nocą. Będąc tam, czułam się trochę jak w Paryżu, przy Katedrze Notre Dame. Stamtąd mostem przechodziło się w kierunku Dzielnicy Łacińskiej. Tutaj przechodzi się praktycznie do ścisłego centrum Rzymu, w okolice Piazza Navona, ale klimatyczne uliczki przypominają te, którymi spacerowałam w Paryżu.

 Most św. Anioła


 Nie mogło zabraknąć "Rzymskich wakacji"!




 Zamek św. Anioła


CENTRUM RZYMU

Kluczymy urokliwymi, włoskimi uliczkami. Zauważamy niewielką kawiarenkę o nazwie Caffè Novecento i robimy sobie przerwę na espresso przy barze. Przy okazji sympatyczna barmanka tłumaczy nam jak dostać się na Piazza Navona. W Caffè Novecento jest bardzo cicho i spokojnie, a wystrój przypomina trochę kilka niedużych i dobrze nam znanych krakowskich kawiarni.

Caffè Novecento
Via del Governo Vecchio 12
ROMA






Po drodze na Piazza Navona zatrzymujemy się na chwilę w jednej z lodziarni, gdzie zamawiam MAŁEGO loda czekoladowego (odpowiednik naszej jednej gałki) za 2 euro. Lód okazuje się gigantyczny i walczę z nim kilka dłuższych chwil. Zdjęcie chyba nie oddaje jego prawdziwych rozmiarów...

 Gigantyczna (już napoczęta) gałka lodów czekoladowych 

Kiedy ja walczę z moim pysznym deserem, Aga udaje się do kolejnego vintage shopu. Tutaj niestety również ceny są dość wysokie, ale za to sporo rzeczy od razu wpada w oko.

Dochodzimy już prawie na Piazza Navona. Zaczyna przybywać ludzi i chmur na niebie. Ktoś wyszedł na spacer ze swoim pupilem - uroczą świnką, którą mamy ochotę zabrać ze sobą!

 Nasz nowy pupilek

W okolicach Piazza Navona znajduje się kilka typowych, włoskich restauracji ze stolikami przykrytymi kraciastymi obrusami. Z każdego lokalu pachnie wypiekaną pizzą i innymi smakołykami...
A na samym placu tłum ludzi. Mimo to piękny kościół Sant'Agnese, fontanny i wysoki obelisk robią wrażenie.








Nieopodal placu, przy Corso Rinascimento, znajdujemy supermarket. Kupujemy tam "kolację" na wynos czyli wodę mineralną, mini prosecco i sałatkę, którą przygotowuje nam Miły Pan. Te sałatki są fantastyczne! Są wielkie, przygotowywane na naszych oczach, ze świeżych składników i kosztują niecałe 4 euro. Do tego od razu dostajemy sztućce, serwetki i malutkie opakowania oliwy z oliwek oraz octu balsamicznego.

Kolejnym punktem naszego spaceru jest Panteon. Kluczymy jednak jeszcze trochę po rzymskich uliczkach, odpoczywamy chwilę na schodach jakiegoś urzędu i obserwujemy przechodniów.



Kiedy docieramy pod Panteon jest już zupełnie ciemno. Wszystko wygląda wieczorem zupełnie inaczej. Gdyby nie miejscowi i turyści tłoczący się na placu, chyba zaczęłoby mi się wydawać, że cofnęłam się w czasie...

Dwa słowa: jest przepięknie!

Cytrynówka jest wszędzie! -  Limoncello i makarony/foto Aga F.

Tajemnicze wejście/foto Aga F.

 Nocne życie/foto Aga F.

 Panteon nocą




Udajemy się spacerem na Plac Wenecki, żeby tam wsiąść w tramwaj i pojechać na Zatybrze (przystanek znajduje się nieopodal Pomnika Ojczyzny). Po drodze mijamy jeszcze kilka urokliwych kościołów, które po zmroku wyglądają bardzo tajemniczo.

 Ołtarz Ojczyzny/foto Aga F.

 Na Placu Weneckim

 Ruch jak w... Rzymie/foto Aga F.
Ruch jak w... Rzymie (part 2)

ZATYBRZE (TRASTEVERE)

Jedziemy tramwajem kilka przystanków. Kiedy przejeżdżamy mostem nad Tybrem, widzimy deptak nad samą rzeką, pełen oświetlonych namiotów ustawionych w rządku. Niesamowicie to wygląda! Już wiem, że jutrzejszy wieczór na pewno tam spędzimy.

Znajdujemy się na placu, który przypomina krakowski Plac Nowy, brakuje tylko Okrąglaka na środku. No i zapiekanek. W ciągu dnia najprawdopodobniej również są tutaj sprzedawane owoce i warzywa (a może nawet starocie).

Pałaszujemy naszą sałatkę i delektujemy się prosecco siedząc na murku i patrząc na ten rzymski plac, tak bardzo przypominający ten w Krakowie. Ten moment mógłby trwać wiecznie...


 Foto Aga F.

Po wykwintnej kolacji udajemy się jeszcze na krótki spacer po Zatybrzu i dochodzimy do wniosku, że całokształt tej dzielnicy przypomina Kazimierz. Uwielbiam takie klimaty.

Resztę wieczoru spędzamy przy lampce wina w Mamma! eat. To wprawdzie restauracja, ale bez problemu można zamówić tylko jakiś napój i delektować się nim przy dźwiękach włoskich rozmów. Gdybym nie była już najedzona, to na pewno skusiłabym się jeszcze na jakiś smakołyk...

Kolejny magiczny wieczór w Rzymie mija.
Najchętniej w ogóle bym się stąd nie ruszała.

Mamma! eat
Via San Cosimato 7/9
Trastevere
ROMA




 Moje ulubione/foto Aga F.


Mały makaronik/foto Aga F.

Wracamy na  Plac Wenecki na nocny autobus. Naszym oczom ukazuje się lodziarnia, otwarta w nocy. Spełnienie marzeń! W Krakowie są pierogi na Sławkowskiej, w Rzymie są lody! Mimo późnej pory, na przekór wszystkiemu i wszystkim, decydujemy się na kolejną dawkę cudownych kalorii.

I jeszcze na koniec kilka słów o autobusach nocnych.
Nasz autobus jeździł znacznie dłużej niż np. dzienne tramwaje (bo jego trasa była znacznie dłuższa). Ludzi było sporo i znalezienie wolnego miejsca siedzącego graniczyło z cudem. Trzeba było pilnować siebie samych i swoich torebek/plecaków (ale to chyba logiczne). Ale można też było spotkać niesamowitych, wartościowych ludzi. Nam się to udało.

 ***

Dziękuję za wszystkie mądre rzeczy, które nam Pan powiedział podczas naszej nocnej podróży wypchanym ludźmi autobusem. I za te urocze, maleńkie stateczki, które dostałyśmy od Pana. Teraz, kiedy patrzę na ten stateczek, przypomina mi się magiczny Rzym i nasza rozmowa. I od razu jakoś tak się cieplej robi na sercu...



0 komentarze:

Prześlij komentarz