Dzień dobry!

Nadszedł weekend!
Na dodatek majówka, na którą wszyscy czekamy z utęsknieniem, zbliża się wielkimi krokami. Pogoda w końcu przestała strzelać fochy i zaczęła nas rozpieszczać. Czas rozpocząć hucznie sezon na kiełbaskę z grilla (w ogrodzie, na Miasteczku Studenckim, gdziekolwiek!). Ale dziś nie o tym będzie mowa...

Słoneczny dzień. Krótką przerwę między zajęciami trzeba dobrze wykorzystać. A co najlepiej smakuje o poranku? Oczywiście KAWA. Nie będę tutaj wymieniała licznych walorów smakowych tego napoju
(z resztą jednego z moich ulubionych!), bo każdy, kto jest takim kawoszem jak ja, dobrze wie co mam na myśli.

Wróćmy więc do porannej przerwy. Kierujemy się w stronę Rynku ulicą Szewską. Cel - spożycie drugiego śniadania. Nasz wzrok przyciąga niewielka kawiarnia z otwartymi na oścież drzwiami - Prosta Cafe. Postanawiamy się tam zainstalować.

Wnętrze mikroskopijnej knajpki jest rzeczywiście bardzo proste. Ascetyczne, jednak całkiem przyjemne. Stolików jest niewiele, można też usiąść na wysokim stołku tuż przy oknie i obserwować przechodniów. Oczywiście jest też świeża prasa do poczytania w trakcie śniadania.

Oferta typowo śniadaniowa - kanapki, muffinki, ciastka, tosty, soki, kawa. Ceny bardzo przystępne, studenci będą zadowoleni. Julia zamawia czarną kawę, Ola decyduje się na tosty hawajskie i latte, a ja wybieram klasyczną białą kawę i wegetariańskiego tosta. Napoje dostajemy w papierowych kubkach, a tosty na papierowych talerzykach. Chyba taka jest idea tej kawiarni - ma być po prostu PROSTO.

Kawa jest dobra, aromatyczna, w żaden sposób nie przypomina okropnej lury. Proporcje mleka w latte i w białej kawie są właśnie takie, jakie powinny być (wiele razy spotkałam się już z tym, że nie ma różnicy między ilością mleka w latte, cappuccino i białej kawie, co wydaje mi się być straszną zbrodnią!). Mój tost z ciemnego pieczywa z serem, pomidorem i rukolą jest smaczny. Różnego rodzaju sosy można wybrać sobie wedle uznania i oczywiście korzystać z nich do woli. Zamawiając tosta wybieramy również rodzaj pieczywa, z którego nasza kanapka ma być przygotowana. Hawajskie tosty Oli (z szynką, serem i ananasem) też są niczego sobie. Julia niestety nie ma tyle szczęścia. W drodze do Prostej kupiła precla, który okazał się być bardzo bardzo suchy i jeszcze bardziej twardy :)

Prosta Cafe to całkiem miłe miejsce. Dużym plusem jest dobra lokalizacja i niskie ceny. Poza tym kawa jest naprawdę niezła! Śniadanie można zjeść na miejscu, w towarzystwie znajomych i/lub kolorowych czasopism, albo wpaść tylko na chwilę i z papierowym talerzykiem w ręce ulotnić się gdzieś w plener.

Kawa biała (mała): 5 zł
Kawa czarna (mała): 5 zł
Latte (duża): 7 zł
Tost wegetariański (jeden): 3 zł
Tosty hawajskie (dwa): 6 zł

Prosta Cafe
ul. Szewska 23
Kraków







Aromatyczna kawa, tarta cytrynowa i Wrocław nocą...

Po zjedzeniu sycących naleśników udajemy się na dalsze zwiedzanie miasta. Wstępnie chciałyśmy skierować się w stronę Katedry św. Jana Chrzciciela, zahaczyć o Wyspę Słodową i pospacerować nad Odrą, ale pogoda zmusza nas do zastosowania planu B.

Deszcz wprawdzie nie pada, ale jest bardzo zimno i wietrznie. Udajemy się więc jedynie na krótki spacer w kierunku ulicy Świdnickiej. Mijamy Renomę. Zatrzymujemy się na dłużej przy kamiennych ludziach, to znaczy przy rzeźbiarskiej instalacji "Przejście 1977-2005", która ma symbolizować zmiany i postęp jaki nastąpił w społeczeństwie polskim. Po jednej stronie ulicy kamienni ludzie znikają gdzieś pod szarymi płytkami chodnikowymi, żeby po drugiej stronie wyłonić się z podziemia. Ręce mi zmarzły, ale nie poddaję się i cały czas robię zdjęcia. To miasto ma przecież tyle uroku!

Nieopodal kościoła Bożego Ciała widzimy maleńką, urokliwą kawiarenkę o wdzięcznej nazwie Cafe Borówka, gdzie podobno są pyszne lody. Mam nadzieję, że latem uda mi się to sprawdzić! Ale póki co marzę o kubku gorącej kawy...












 


Nie ma mowy o wycieczce nad Odrę, pewnie by nas stamtąd wywiało. Pogoda powinna być dla nas bardziej łaskawa... Bardzo zmarznięte udajemy się na przystanek tramwajowy i resztę Wrocławia oglądamy już zza szyby pojazdu.

Przy ulicy Polaka, nieopodal centrum, znajduje się maleńka kawiarnia - Kawalerka. Z zewnątrz wygląda może trochę niepozornie, chociaż wzrok przyciągają bibeloty namalowane na murze kamienicy - radio, kaloryfer, książki, pluszak... Postanawiamy wstąpić tam na kawę.

Kawalerka - jak sama nazwa wskazuje - jest niewielka. I bardzo retro. Jest tapeta, stary telewizor, krzesła sprzed lat, obszerna kolekcja książek, starych gazet i kaset magnetofonowych. Jest też magnetofon, z którego dobiegają dźwięki wszystkim dobrze znane i przez wszystkich lubiane. Podoba nam się tutaj!

Zamawiamy ciepłe napoje żeby się trochę rozgrzać - klasyczną latte, latte z karmelem i herbatę z imbirem. Do tego kawałek tarty cytrynowej na spółkę. Inne tarty, ciasta i muffinki wyglądają równie kusząco. Bardzo Miły Pan tłumaczy nam, że wszystkie te słodkie cudeńka są dziełem jego żony.

Przeglądam książki w biblioteczce. Można zagłębić się w lekturze nie tylko na miejscu, dozwolone jest  "wypożyczanie" do domu wybranej pozycji. Wertujemy "Przekrój" sprzed 50 lat, słuchamy starych kawałków i delektujemy się kawą/herbatą. Tarta cytrynowa rozpływa się w ustach, przepyszna jest! Właśnie tak powinno smakować idealne cytrynowe ciasto - niezbyt słodkie, niezbyt cierpkie, mocno cytrusowe. Gdybyśmy nie były takie najedzone, na pewno skusiłybyśmy się na więcej.

Mogłabym zamieszkać w Kawalerce, naprawdę. Świetna kawa, przepyszna tarta i domowa atmosfera - aż chce się zaśpiewać "oprócz błękitnego nieba nic mi dzisiaj nie potrzeba"...

Latte: 8,90
Latte z karmelem: 9,90 zł
Herbata z imbirem: 5 zł
Kawałek tarty cytrynowej: 6 zł 

Kawalerka Cafe
ul. Benedykta Polaka 12
Wrocław

Na fanpage'u codziennie pojawia się aktualne menu (domowe wypieki).

















Pokrzepione kawą wracamy do mieszkania. Od progu witają nas kuszące zapachy i głośne rozmowy. Współlokatorka Edyty ma urodziny, udało nam się załapać na imprezę :) Oczywiście jest dużo dobrego jedzenia i mimo, że jestem już bardzo syta, nie omieszkam spróbować kieszonki z ciasta francuskiego z porem i serem feta... Trudno, kalorię spalę tańcząc przez całą noc :)

Udajemy się do jednego z wrocławskich klubów - do Schodów Donikąd.
Dawno nie widziałam takich tłumów! Mnóstwo ludzi szaleje na parkiecie, miejsca siedzące też w większości są pozajmowane. Przy barze dość tłoczno. Wszystkie zdjęcia, które zrobiłam moim aparatem fotograficznym przedstawiają dzikie tłumy i nie widać ani kawałeczka wnętrza, dlatego też poniżej zdjęcia ze strony Schodów.

A jest na co popatrzeć! Wnętrze jest bardzo stylowe. Punktem charakterystycznym klubu są oczywiście drewniane schody prowadzące donikąd. Wielkie okna, nastrojowe oświetlenie, meble z przeszłością, kilka sal, duży parkiet, dobra muzyka. Kufel piwa kosztuje 7 zł, obszerniejsza rozpiska znajduje się TUTAJ. W ciągu dnia można wstąpić na filiżankę kawy, a wieczorem poszaleć na imprezie.

Więc szalejemy. DJ idealnie wpasowuje się w nasze gusta. Szkoda, że noc się kiedyś skończy i trzeba będzie wyjść schodami na zewnątrz, na Plac Solny. Zdecydowanie bardziej wolę jednak schodzić schodami do Schodów Donikąd :)

Schody Donikąd
Plac Solny 13
Wrocław





Niestety, jak to zwykle bywa po udanej imprezie, poranek jest koszmarem. Wstanie z łóżka graniczy z cudem. Ale warto było!
Po szybkim śniadaniu (tosty francuskie ratują nam życie!) udajemy się się na dworzec. Wrocław żegna nas piękną pogodą i zepsutą walizką. Za 3 godziny będziemy już w Krakowie. Ale na pewno jeszcze nie jeden raz tutaj wrócimy.



Znane wszystkim hasło promocyjne głosi: Wrocław - miasto spotkań.  
Święta prawda!

Piątek, godzina 16.30. Wiatr wieje, z nieba pada bliżej nieokreślony śniegodeszcz.
Udajemy się na Dworzec Główny, zaopatrzone w butelki wody mineralnej, pizzerinki i batoniki dla dzieci.
Nasza podróż rozpoczyna się punktualnie o 16.53, w wagonie jesteśmy tylko my i jakaś starsza pani. Przed nami 265 km do przebycia. Najbliższe 6 godzin spędzimy w luksusowym pociągu ;)
Żegnamy stary, dobry Kraków i udajemy się do Wrocławia...





Pociąg na trasie Kraków-Katowice wlecze się niemiłosiernie, mamy prawie pół godziny opóźnienia. Na szczęście w okolicach Opola udaje nam się odrobić straty i docieramy do Wrocławia punktualnie o 22.40.
Studencki bilet PKP na tej trasie kosztuje 21 zł, a bilet autobusowy 29 zł (kupiony wcześniej przez internet) lub 35 zł (u kierowcy). Wybrałyśmy tańszą opcję jadąc do Wrocławia, droższą (ale znacznie szybszą!) zostawiłyśmy na drogę powrotną.

Edyta czeka na nas na peronie. Trochę zmęczone i zmarznięte kierujemy się na przystanek tramwajowy i stamtąd do jej mieszkania.

Jak dobrze! Kubek gorącej kawy, smażone pierogi ze szpinakiem i przepyszne ziemniaki na waflu (zrobione przez babcię Edyty) stawiają nas na nogi. Ten porządny zastrzyk energii pozwala nam przegadać prawie całą noc.





Sobotni poranek jest szary i chłodny. Budzimy się dość wcześnie, paradoksalnie całkiem wyspane. Kuchnia w mieszkaniu Edyty sprzyja długim rozmowom. Zasiadamy więc przy wielkim stole, zza okien słychać stukot tramwajów, pachnie kawą. Posilamy się jajecznicą na kiełbasie i domowym chlebem i powoli (bardzo, bardzo powoli...) zbieramy się do wyjścia.
Pierwszy punkt naszej wycieczki - Stadion Miejski.

W tramwaju zaczyna robić się coraz bardziej zielono... Kibice Śląska Wrocław wsiadają na każdym przystanku.
- Czy dzisiaj jest jakiś mecz? - pytam zaniepokojona.
- Nie, no co Ty! Tutaj ludzie często noszą te zielone szaliki, tak na co dzień, no wiesz, jako zwykły element garderoby. - uspokaja mnie Edyta.

Chyba jednak tym razem moja koleżanka nie ma racji. No tak, dziś JEST mecz! Nie mamy co do tego wątpliwości. Po kilku chwilach tramwaj jest już prawie całkiem pełny, a nas zagaduje grupa "zielonych". No cóż, nie udało nam się wybrać dobrego terminu na zwiedzanie Stadionu...

Z powodu meczu, tłumów kibiców i okropnej pogody (zimno!!!) zdołałyśmy jedynie przespacerować się zabłoconą alejką nieopodal Stadionu i zrobić kilka zdjęć. Jakieś pół godziny później jedziemy już z powrotem do centrum specjalnym tramwajem z szalikiem wyświetlającym się obok numeru linii :) Mijają nas podobne tramwaje, zmierzające w stronę Stadionu, wypchane po brzegi zielonymi ludźmi w zielonych szalikach.





Wysiadamy przy Placu Jana Pawła II i kierujemy się w stronę Rynku. Po drodze wchodzimy do Kina Nowe Horyzonty , gdzie znów możemy poczuć się jak dzieciaki ze szkoły podstawowej. W hallu kina można zaszaleć na jednej z huśtawek i umilić sobie czas oczekiwania na film. Niestety nie mamy zbyt dużo czasu, więc ruszamy dalej w kierunku Rynku, zatrzymując się przy każdym napotkanym krasnalu :)

Docieramy na Rynek od strony Placu Solnego. Naszym oczom ukazują się przepiękne, kolorowe kamieniczki. Mimo pogody, to miejsce jest pełne magii i uroku. Wrocławski Rynek należy do moich ulubionych miejsc w Polsce, uwielbiam go prawie tak samo jak Rynek w Krakowie.

Spacerujemy, podziwiając kolorowe budowle, piękny Ratusz, pomnik Aleksandra Fredry i niezliczoną ilość knajpek. Odpoczywamy na chwilę przy fontannie, robimy zdjęcia, nasłuchujemy dźwięków instrumentów dętych, dobiegających gdzieś zza rogu...

Chłód potęguje uczucie głodu, kierujemy się więc szybkim krokiem w stronę ulicy Kuźniczej, na najlepsze naleśniki we Wrocławiu.










Z zewnątrz naleśnikarnia wygląda bardzo niepozornie. W środku jest tłoczno, ciężko o wolny stolik. Dzięki wystrojowi wnętrza przenosimy się do Paryża - otaczają nas Wieże Eiffla, pachnie świeżymi naleśnikami, gra spokojna muzyka. Dziewczyna z czerwoną apaszką na szyi przynosi nam menu, które wygląda jak naleśnik! Istne szaleństwo!

W menu znajdziemy naleśniki klasyczne i takie, które wydają się być totalną wariacją. Na słodko i na ostro. Z jednym składnikiem i z całą masą różnych dodatków. Raj dla fanów francuskich crêpes! Po dłuższej chwili decyduję się na naleśnika z białym serem, malinami, kiwi i Nutellą, o wdzięcznej nazwie Sweet&Sour. Edyta zamawia klasycznego naleśnika z musem jabłkowym i dodatkowo z cynamonem (Zizi). Monika decyduje się na Nono z serem żółtym, łososiem wędzonym, kukurydzą, pomidorami i z sosem czosnkowym. Do tego herbata i woda mineralna, żeby uzupełnić płyny :)

Naleśniki smażą się na typowym, francuskim urządzeniu, które sprawia, że są duże, cieniutkie i chrupiące. Po kilku chwilach lądują na naszych talerzach, wypchane farszem i pachnące.
Sweet&Sour jest obłędny - połączenie słodkiej Nutelli z kwaśnym kiwi, sosem malinowym i serem białym bardzo mi smakuje. Cynamonowo-jabłkowy Zizi pięknie pachnie, smakuje prawie jak szarlotka. Nono jest naprawdę "nadziany" - w środku jest dużo sera, łososia i warzyw. Takie naleśniki mogłabym jeść codziennie - od rana do wieczora, na śniadanie, obiad i kolację! W menu jest tyle pozycji, że nawet najbardziej wybredna osoba znajdzie coś dla siebie.

Spędzamy trochę czasu w tej przyjemnej naleśnikarni nieopodal wrocławskiego Rynku.
W towarzystwie pysznego jedzenia i francuskich bibelotów nabieramy sił na resztę intensywnego dnia
(i wieczoru). Mimo, że knajpka jest niewielka, można tam odetchnąć, najeść się do syta i poczuć się trochę jak w prawdziwej, paryskiej naleśnikarni.
Uwielbiam takie miejsca i na pewno jeszcze tam wrócę!

Naleśnik Sweet&Sour (biały ser, kiwi, maliny, Nutella): 15 zł
Naleśnik Nono (ser żółty, łosoś wędzony, kukurydza, pomidor): 15 zł + sos czosnkowy
Naleśnik Zizi (mus jabłkowy): 11 zł + cynamon
Woda mineralna: 4 zł
Herbata: 4 zł

FC Naleśniki
ul. Kuźnicza 63/64
Wrocław