Czwarta nad ranem... Nieznośny dźwięk budzika wyrywa mnie ze snu (po niecałych czterech godzinach!). Wielki kubek kawy z mlekiem odrobinę pomaga, dwie godziny później jestem już w drodze do Warszawy. Autokar pełen ludzi, moja mama siedzi tuż obok owinięta grubym swetrem. Według prognozy pogody w południe ma być prawie 20 stopni...
Za oknem nic nie widać. Ten zamglony, październikowy krajobraz sprzyja spaniu, więc ucinam sobie krótką drzemkę.
Budzę się w Polichnie, gdzieś pomiędzy Piotrkowem Trybunalskim a Tomaszowem Mazowieckim, dokładniej przy Oberży Złoty Młyn. Mamy pół godziny na rozprostowanie kości i ruszamy dalej - do Nieborowa.
Łabędzie w młynie ;)
W Nieborowie znajduje się pałac, wzniesiony pod koniec XVII w. przez holenderskiego architekta, którego nazwiska już oczywiście nie pamiętam. Pomieszkiwali tam Radziwiłłowie, którym niesamowicie zazdroszczę tak pięknej siedziby z malowniczym parkiem. O tej porze roku liście na drzewa mienią się wszystkimi odcieniami złota, brązu, czerwieni... To miejsce jest magiczne, bez dwóch zdań. Idziemy, liście szeleszczą pod nogami. Łapię promienie jesiennego słońca i przenoszę się na kilka chwil do czasów Radziwiłłów. Doceniłam polską złotą jesień po tym poranku spędzonym pośród kolorowych drzew.
Następny przystanek na trasie do stolicy to Żelazowa Wola. Już na parkingu zewsząd spoglądają na nas podobizny Fryderyka Chopina.
Dworek, w którym urodził się kompozytor to oddział Muzeum Fryderyka Chopina w Warszawie.
Bardzo malownicze miejsce! W parku mamy kolejną okazję, żeby prawdziwie poczuć jesień. Z głośników rozbrzmiewają nokturny chopinowskie, kilka par młodych pozuje do zdjęć. Gratka dla przyrodników - w parku znajduje się wiele ciekawych gatunków roślin a także odmiana róży zwana Chopin.
Moja zdobycz ;)
W parku znajduje się niewielka kawiarenka Cafe Fryderyk. Grzechem byłoby nie spróbować kawy u Chopina! Przeszklony pawilon wygląda zachęcająco, wchodzimy do środka żeby się trochę ogrzać.
Duży wybór lodów i ciast, bardzo apetycznie prezentuje się beza Pavlova. Mój wzrok przykuły mazurki Chopina, oblane czekoladą i przyozdobione lukrowanymi nutami. Honorowe miejsce zajmuje wódka Chopin, a jakże by inaczej :)
Spędzamy kilka chwil w kawiarni, popijając ciepłą i mocną kawę z mlekiem. Trzeba nabrać sił, przed nami jeszcze zwiedzanie stolicy!
Około 17.00 w końcu docieramy do Warszawy. Ulice są puste, nie ma dużego ruchu, gdzie ta zatłoczona stolica?! :)
Podobają mi się warszawskie, żółte tramwaje. W dodatku są mniej zatłoczone niż te w Krakowie.
Docieramy do celu - na Stadion Narodowy (zwany ostatnio Wiadrem :)). Dzięki wspaniałomyślności naszego kochanego pana przewodnika zwiedzamy cały Stadion, łącznie z szatniami, jacuzzi, lożą VIP itp.itd. Na szczęście nie utonęliśmy na murawie :) Największe wrażenie wywarł na mnie widok boiska z samej góry, schodki są bardzo strome i naprawdę trzeba uważać żeby się nie przewrócić i nie stracić zębów. Osobom, które cierpią na lęk wysokości stanowczo odradzam! Miałam też okazję posiedzieć chwilę na jednym z krzesełek, są bardzo wygodne, mogłabym mieć takie w domu.
Zmęczeni docieramy do hotelu, który znajduje się w dzielnicy Wawer (czyli daleko od centrum). Po obiadokolacji wybieramy się na nocny spacer po mieście. Czekamy kilkanaście minut na zmianę warty przy Grobie Nieznanego Żołnierza. Temperatura wynosi zaledwie 4 stopnie powyżej zera, stopy mi marzną w cienkich trzewikach, dobrze, że mam chociaż rękawiczki.
Krakowskie Przedmieście, Nowy Świat, Plac Zamkowy.
Wieczorową porą w Warszawie jest znacznie mniej osób niż w Krakowie. A wydawałoby się, że w sobotni wieczór będziemy tonąć w tłumie ludzi! Jedynie przy barze Warszawa de Luxe panuje wzmożony ruch (być może ze względu na niskie ceny - alkohole 5 zł, przekąski 9 zł). Kiedy odwiedzę stolicę następnym razem, na pewno tam zajrzę.
Po północy wracam zmarznięta do hotelu i oddaję się w objęcia Morfeusza. Przede mną jeszcze tylko jeden dzień intensywnego zwiedzania Warszawy.
0 komentarze:
Prześlij komentarz