WTOREK - DZIEŃ PIĄTY
Dziś wieczorem wracamy do domu.
Nawet nie wiem gdzie się podziały wszystkie te dni. Minęły tak szybko!
Z jednej strony mam wrażenie, że już dość dobrze znam Mediolan. Czuję się jakbym była tu od dawna. A z drugiej strony czuję się tak, jakbym dopiero przyjechała do tego miasta.
Dziwne.
Po śniadaniu pakujemy się i zostawiamy nasze bagaże w hotelu, żeby na spokojnie spędzić jeszcze cały dzień w mieście.
Dziś mamy małą listę rzeczy do zrobienia przed wyjazdem i będziemy się jej trzymać:
1. Idziemy na zakupy! (w końcu to miasto mody, prawda?)
2. Jemy lody w Ca'puccino - bo są przepyszne i koniecznie muszę je zjeść przed wyjazdem.
3. Po raz ostatni spacerujemy po Piazza del Duomo.
4. Jemy pizzę!!!!
Punkt numer jeden właściwie ciągnie się przez cały dzień z małymi przerwami. Jest początek lipca, wszędzie są wyprzedaże i spacer po samym Corso di Buenos Aires zajmuje nam jakieś dwie godziny.
Punkt numer dwa zaliczamy w przerwie między jednym a drugim sklepem z odzieżą bądź obuwiem. Będzie mi brakowało tych domowych lodów z Ca'puccino. I pysznego tiramisu!
Więcej o samym miejscu przeczytacie w jednym z poprzednich postów.
Jedyne co mogę dodać to to, że połączenie lodów śmietankowych z bitą śmietaną, czekoladą, pokruszonymi ciasteczkami i bezą tworzy najlepszy deser pod słońcem!
Skoro już jestem w Mediolanie - stolicy mody, to koniecznie muszę odwiedzić sklep Abercrombie&Fitch i zrobić sobie fotkę z przystojnym modelem :) Sklep znajduje się już niedaleko Piazza del Duomo, więc robimy tam mały przystanek w drodze do katedry.
Z Mediolanem już zawsze będzie mi się kojarzył utwór Boba Marleya "No woman, no cry", śpiewany tam właściwie przez wszystkich ulicznych artystów, o każdej porze dnia i nocy.
Docieramy pod katedrę i tam spędzamy trochę czasu - po raz ostatni chłoniemy atmosferę miasta i obserwujemy przemieszczających się po placu ludzi. Siedzimy na schodach katedry i najzwyczajniej w świecie patrzymy na przemieszczających się po Piazza del Duomo miejscowych i turystów.
Obserwacja ludzi to obowiązkowy punkt każdego z moich wyjazdów :)
Ostatnim punktem naszego "zwiedzania" jest Ristorante Pizzeria STOP, znajdująca się nieopodal Loreto. Zabawne jest to, że miejsce z najlepszym jedzeniem często udaje się odkryć dopiero w ostatni dzień pobytu w danym mieście. Na dodatek nierzadko okazuje się, że te dobre lokale znajdują się najbliżej hotelu, w którym się przebywa (taką samą sytuację mieliśmy w Pradze - lokal z pyszną, domową, czeską kuchnią mieścił się dosłownie kilkanaście metrów od naszego hotelu).
Pizzeria nie wygląda może z zewnątrz jakoś powalająco, ani nie mieści się w ścisłym centrum, ale decydujemy się zaryzykować i wejść do środka. Z resztą codziennie mijaliśmy to miejsce i widzieliśmy tam mnóstwo miejscowych - dla mnie jest to już mały wyznacznik dobrej kuchni.
Zamawiamy dwie pizze - jedna to Capricciosa (tutaj poza standardowymi składnikami jest podawana z oliwkami i karczochami), a druga Gorgonzola (z serem gorgonzola i orzechami włoskimi).
Pizza jest przepyszna! Pachnąca, z dużą ilością sera, na cienkim i chrupiącym cieście. Moją faworytą zostaje Gorgonzola, chociaż Capricciosa też jest niczego sobie. Dwie duże pizze dla trzech osób to naprawdę sporo. Po zakończonym posiłku (z trudem!) ledwo możemy wstać od stołu.
Najlepszy obiad w Mediolanie!
Ristorante Pizzeria STOP
viale Abruzzi 93
Milano
Pizza Capricciosa: 7 euro
Pizza Gorgonzola: 7 euro
Napoje (woda, Coca-Cola): 1-2,50 euro
Coperto (nakrycie stołu, napiwek doliczony z góry): 3,60 euro
W sumie trzy osoby najadły się i napiły za 22,50 euro
To był dzień zupełnie inny niż wszystkie. Nie zwiedzaliśmy już właściwie żadnych zabytków, tylko staraliśmy się po raz ostatni poczuć atmosferę miasta na 100%. Poobserwować ludzi, zjeść pizzę w lokalnej knajpce, posłuchać ulicznej muzyki... Mam nadzieję, że nie po raz ostatni!
Dziś wieczorem wracamy do domu.
Nawet nie wiem gdzie się podziały wszystkie te dni. Minęły tak szybko!
Z jednej strony mam wrażenie, że już dość dobrze znam Mediolan. Czuję się jakbym była tu od dawna. A z drugiej strony czuję się tak, jakbym dopiero przyjechała do tego miasta.
Dziwne.
Po śniadaniu pakujemy się i zostawiamy nasze bagaże w hotelu, żeby na spokojnie spędzić jeszcze cały dzień w mieście.
Najcudowniejsza rzecz, która kojarzy mi się z wakacjami sprzed lat, a której niestety nie ma w Polsce - Nutella&Go!
Pamiętam, że po raz pierwszy jadłam to cudeńko w 2002 roku, na kolonii w Cesenatico. To były czasy! :)
Pamiętam, że po raz pierwszy jadłam to cudeńko w 2002 roku, na kolonii w Cesenatico. To były czasy! :)
Dziś mamy małą listę rzeczy do zrobienia przed wyjazdem i będziemy się jej trzymać:
1. Idziemy na zakupy! (w końcu to miasto mody, prawda?)
2. Jemy lody w Ca'puccino - bo są przepyszne i koniecznie muszę je zjeść przed wyjazdem.
3. Po raz ostatni spacerujemy po Piazza del Duomo.
4. Jemy pizzę!!!!
Punkt numer jeden właściwie ciągnie się przez cały dzień z małymi przerwami. Jest początek lipca, wszędzie są wyprzedaże i spacer po samym Corso di Buenos Aires zajmuje nam jakieś dwie godziny.
Punkt numer dwa zaliczamy w przerwie między jednym a drugim sklepem z odzieżą bądź obuwiem. Będzie mi brakowało tych domowych lodów z Ca'puccino. I pysznego tiramisu!
Więcej o samym miejscu przeczytacie w jednym z poprzednich postów.
Jedyne co mogę dodać to to, że połączenie lodów śmietankowych z bitą śmietaną, czekoladą, pokruszonymi ciasteczkami i bezą tworzy najlepszy deser pod słońcem!
Skoro już jestem w Mediolanie - stolicy mody, to koniecznie muszę odwiedzić sklep Abercrombie&Fitch i zrobić sobie fotkę z przystojnym modelem :) Sklep znajduje się już niedaleko Piazza del Duomo, więc robimy tam mały przystanek w drodze do katedry.
Z Mediolanem już zawsze będzie mi się kojarzył utwór Boba Marleya "No woman, no cry", śpiewany tam właściwie przez wszystkich ulicznych artystów, o każdej porze dnia i nocy.
Docieramy pod katedrę i tam spędzamy trochę czasu - po raz ostatni chłoniemy atmosferę miasta i obserwujemy przemieszczających się po placu ludzi. Siedzimy na schodach katedry i najzwyczajniej w świecie patrzymy na przemieszczających się po Piazza del Duomo miejscowych i turystów.
Obserwacja ludzi to obowiązkowy punkt każdego z moich wyjazdów :)
Ostatnim punktem naszego "zwiedzania" jest Ristorante Pizzeria STOP, znajdująca się nieopodal Loreto. Zabawne jest to, że miejsce z najlepszym jedzeniem często udaje się odkryć dopiero w ostatni dzień pobytu w danym mieście. Na dodatek nierzadko okazuje się, że te dobre lokale znajdują się najbliżej hotelu, w którym się przebywa (taką samą sytuację mieliśmy w Pradze - lokal z pyszną, domową, czeską kuchnią mieścił się dosłownie kilkanaście metrów od naszego hotelu).
Pizzeria nie wygląda może z zewnątrz jakoś powalająco, ani nie mieści się w ścisłym centrum, ale decydujemy się zaryzykować i wejść do środka. Z resztą codziennie mijaliśmy to miejsce i widzieliśmy tam mnóstwo miejscowych - dla mnie jest to już mały wyznacznik dobrej kuchni.
Zamawiamy dwie pizze - jedna to Capricciosa (tutaj poza standardowymi składnikami jest podawana z oliwkami i karczochami), a druga Gorgonzola (z serem gorgonzola i orzechami włoskimi).
Pizza jest przepyszna! Pachnąca, z dużą ilością sera, na cienkim i chrupiącym cieście. Moją faworytą zostaje Gorgonzola, chociaż Capricciosa też jest niczego sobie. Dwie duże pizze dla trzech osób to naprawdę sporo. Po zakończonym posiłku (z trudem!) ledwo możemy wstać od stołu.
Najlepszy obiad w Mediolanie!
Ristorante Pizzeria STOP
viale Abruzzi 93
Milano
Pizza Capricciosa: 7 euro
Pizza Gorgonzola: 7 euro
Napoje (woda, Coca-Cola): 1-2,50 euro
Coperto (nakrycie stołu, napiwek doliczony z góry): 3,60 euro
W sumie trzy osoby najadły się i napiły za 22,50 euro
To był dzień zupełnie inny niż wszystkie. Nie zwiedzaliśmy już właściwie żadnych zabytków, tylko staraliśmy się po raz ostatni poczuć atmosferę miasta na 100%. Poobserwować ludzi, zjeść pizzę w lokalnej knajpce, posłuchać ulicznej muzyki... Mam nadzieję, że nie po raz ostatni!
Arrivederci Milano!
PONIEDZIAŁEK - DZIEŃ CZWARTY
Ciao Ragazzi!
Pogoda latem nawet w słonecznej Italii bywa kapryśna. Intensywne opady deszczu nad jeziorem Como pokrzyżowały nam wycieczkowe plany. Pojedziemy więc do Cremony, niewielkiego miasteczka oddalonego od Mediolanu ok. 90 km. na południe.
Bilety kupiliśmy dzień wcześniej w automacie biletowym na Dworcu Głównym (Stazione Centrale). Automatów jest dużo i są bardzo łatwe w obsłudze. Oczywiście można też tradycyjnie kupić bilet w kasie - szukajcie okienka z napisem Bigiletteria.
Za trzy bilety na trasie Mediolan-Codogno-Cremona zapłaciliśmy 21 euro.
W oczekiwaniu na pociąg warto pospacerować po mediolańskim dworcu, który jest naprawdę piękny.
Podróż mija szybko i przyjemnie. W Codogno mamy przesiadkę - pociąg do Cremony jest maleńki, ma zaledwie jeden wagon. Mamy kilka minut opóźnienia, więc zaliczamy krótki jogging po peronie. A teraz BARDZO WAŻNA INFORMACJA - pamiętajcie, że bilet kupiony zarówno w automacie jak i w kasie trzeba skasować zanim wsiądziemy do pociągu (na peronach są takie "kasowniki", ale nie rzucają się specjalnie w oczy). Po skasowaniu na bilecie będzie widoczna aktualna data i godzina, co umożliwi weryfikację jego ważności. My nie zrobiliśmy tego w Mediolanie (bo nie wiedzieliśmy, że trzeba) i mieliśmy z tego powodu małe nieprzyjemności. Na szczęście Pan Konduktor udzielił nam pouczenia i bez większych kłopotów dotarliśmy do Cremony.
Cremona leży nad rzeką Pad, na wschód od Piacenzy. To rodzinne miasto najwybitniejszego włoskiego lutnika, który nazywał się Antonio Stradivari. Cremona jest miastem skrzypiec. Znajduje się tam słynne muzeum w Palazzo Comunale, w którym można zobaczyć skrzypce il Cremonese zbudowane w 1715 r. Poza tym ten instrument to motyw przewodni całego miasteczka, co zobaczycie na zdjęciach poniżej.
W kiosku na dworcu kupujemy mapę i od razu wyruszamy w kierunku centrum. Od pierwszej minuty Cremona mnie zachwyca. Jest zupełnie inna niż wszystkie włoskie miasta, które do tej pory odwiedziłam. Przede wszystkim jest zupełnie inna niż Mediolan. Spokojna. Urokliwa. Trochę retro.
Życie płynie tu leniwie, starsze osoby spacerują, młodsze przemieszczają się na starych rowerach.
Spacerujemy urokliwymi uliczkami miasteczka w poszukiwaniu jakiejś przyjemnej kawiarenki. Wszystko jest takie urocze i klimatyczne, że nie mogę rozstać się z aparatem fotograficznym.
Wchodzimy do kościoła Świętej Agaty (Chiesa di S. Agata, Lavasecco Sant'Agata Di Sonia), który znajduje się przy Corso Giuseppe Garibaldi. Pierwotny kościół, zbudowany w 1077 r., został odbudowany w stylu romańskim w XII wieku. Z dawnego kościoła pozostała dziś tylko dzwonnica na planie kwadratu i najstarszy dzwon w mieście.
Ciężko jest opisać urokliwe, wąskie uliczki Cremony - magię tego miasta przynajmniej po części starałam się uchwycić na zdjęciach. Mogę jedynie dodać, że poza cudownymi włoskimi zaułkami, maleńkimi kawiarenkami, warsztatami lutniczymi i starymi kościółkami, zobaczyliśmy i poznaliśmy tam naprawdę miłych i otwartych na turystów ludzi.
Docieramy na Piazza Stradivari, gdzie znajduje się pomnik wielkiego lutnika. Palazzo Comunale (ratusz) i słynne Muzeum Skrzypiec są widoczne z daleka. Kilka kroków dalej, na głównym placu znajduje się przepiękna katedra - Cattedrale di Santa Maria Assunta - z najwyższą we Włoszech kampanilą (dzwonnicą) mierzącą 112,27 m. Budowę katedry rozpoczęto w 1107 r., a zakończono w 1332 r.
Obok katedry znajduje się romańskie baptysterium z chrzcielnicą.
Sam plac i katedra są chyba najpiękniejszą częścią Cremony. Trudno jest to ocenić, bo - jak już pisałam wyżej - całe miasto jest niesamowicie urokliwe.
Il Kiosketto
Largo Boccaccino 40
Cremona
Naleśnik: 3,50 euro
Piadina: 4,50 euro
Coca-Cola 0,5l: 2 euro
W pociągu ucinam sobie drzemkę. Jest to jeden z szybkich pociągów, który osiąga prędkość nawet 130 km/h. Koło 17:00 jesteśmy już w Mediolanie. Wracamy na chwilę do hotelu (właściwie tylko po to, żeby zostawić niepotrzebne rzeczy i przebrać się), a później od razu jedziemy na kolację do Vintage Coctail Bar. W poprzednim poście dotyczącym Mediolanu pisałam Wam już o tym miejscu.
Trudno mi uwierzyć, że to już nasza ostatnia kolacja przy Ripa di Porta Ticinese. Jutro wieczorem będziemy już w drodze na lotnisko. Nie chcę wracać, mogłabym tutaj zostać. Nie tylko ze względu na pyszne jedzenie :)
Po kolacji wybieramy się na ostatni spacer po Ripa di Porta Ticinese. Grupa młodych chłopaków gra niezły jazz. W małym antykwariacie jest wyprzedaż książek i każda kosztuje jedynie 2 euro. Zachodzące słońce nadaje budynkom i wodzie magicznych kolorów. Zostaję tutaj, nie wracam!
Robi się coraz później. Wracając do hotelu zahaczamy jeszcze o Piazza del Duomo, żeby zobaczyć katedrę i Galerię Vittorio Emanuele II po raz ostatni nocą.
Ciao Ragazzi!
Pogoda latem nawet w słonecznej Italii bywa kapryśna. Intensywne opady deszczu nad jeziorem Como pokrzyżowały nam wycieczkowe plany. Pojedziemy więc do Cremony, niewielkiego miasteczka oddalonego od Mediolanu ok. 90 km. na południe.
Bilety kupiliśmy dzień wcześniej w automacie biletowym na Dworcu Głównym (Stazione Centrale). Automatów jest dużo i są bardzo łatwe w obsłudze. Oczywiście można też tradycyjnie kupić bilet w kasie - szukajcie okienka z napisem Bigiletteria.
Za trzy bilety na trasie Mediolan-Codogno-Cremona zapłaciliśmy 21 euro.
W oczekiwaniu na pociąg warto pospacerować po mediolańskim dworcu, który jest naprawdę piękny.
Podróż mija szybko i przyjemnie. W Codogno mamy przesiadkę - pociąg do Cremony jest maleńki, ma zaledwie jeden wagon. Mamy kilka minut opóźnienia, więc zaliczamy krótki jogging po peronie. A teraz BARDZO WAŻNA INFORMACJA - pamiętajcie, że bilet kupiony zarówno w automacie jak i w kasie trzeba skasować zanim wsiądziemy do pociągu (na peronach są takie "kasowniki", ale nie rzucają się specjalnie w oczy). Po skasowaniu na bilecie będzie widoczna aktualna data i godzina, co umożliwi weryfikację jego ważności. My nie zrobiliśmy tego w Mediolanie (bo nie wiedzieliśmy, że trzeba) i mieliśmy z tego powodu małe nieprzyjemności. Na szczęście Pan Konduktor udzielił nam pouczenia i bez większych kłopotów dotarliśmy do Cremony.
Cremona leży nad rzeką Pad, na wschód od Piacenzy. To rodzinne miasto najwybitniejszego włoskiego lutnika, który nazywał się Antonio Stradivari. Cremona jest miastem skrzypiec. Znajduje się tam słynne muzeum w Palazzo Comunale, w którym można zobaczyć skrzypce il Cremonese zbudowane w 1715 r. Poza tym ten instrument to motyw przewodni całego miasteczka, co zobaczycie na zdjęciach poniżej.
W kiosku na dworcu kupujemy mapę i od razu wyruszamy w kierunku centrum. Od pierwszej minuty Cremona mnie zachwyca. Jest zupełnie inna niż wszystkie włoskie miasta, które do tej pory odwiedziłam. Przede wszystkim jest zupełnie inna niż Mediolan. Spokojna. Urokliwa. Trochę retro.
Życie płynie tu leniwie, starsze osoby spacerują, młodsze przemieszczają się na starych rowerach.
A może śniadanie u Tiffany'ego?
Spacerujemy urokliwymi uliczkami miasteczka w poszukiwaniu jakiejś przyjemnej kawiarenki. Wszystko jest takie urocze i klimatyczne, że nie mogę rozstać się z aparatem fotograficznym.
Wchodzimy do kościoła Świętej Agaty (Chiesa di S. Agata, Lavasecco Sant'Agata Di Sonia), który znajduje się przy Corso Giuseppe Garibaldi. Pierwotny kościół, zbudowany w 1077 r., został odbudowany w stylu romańskim w XII wieku. Z dawnego kościoła pozostała dziś tylko dzwonnica na planie kwadratu i najstarszy dzwon w mieście.
Na końcu ulicy widzimy kościół Św. Agaty
Najwyższy czas na chwilę odpoczynku przy kawie. Przy Corso Garibaldi znajduje się mała, przyjemna kioskokawiarnia - Costadoro Coffee Lab. Po filiżance cappuccino i sprawdzeniu trasy na mapie wyruszamy dalej, w kierunku zabytkowej katedry.
Costadoro Coffee Lab
Corso Giuseppe Garibaldi 65
Cremona
Ciężko jest opisać urokliwe, wąskie uliczki Cremony - magię tego miasta przynajmniej po części starałam się uchwycić na zdjęciach. Mogę jedynie dodać, że poza cudownymi włoskimi zaułkami, maleńkimi kawiarenkami, warsztatami lutniczymi i starymi kościółkami, zobaczyliśmy i poznaliśmy tam naprawdę miłych i otwartych na turystów ludzi.
Docieramy na Piazza Stradivari, gdzie znajduje się pomnik wielkiego lutnika. Palazzo Comunale (ratusz) i słynne Muzeum Skrzypiec są widoczne z daleka. Kilka kroków dalej, na głównym placu znajduje się przepiękna katedra - Cattedrale di Santa Maria Assunta - z najwyższą we Włoszech kampanilą (dzwonnicą) mierzącą 112,27 m. Budowę katedry rozpoczęto w 1107 r., a zakończono w 1332 r.
Obok katedry znajduje się romańskie baptysterium z chrzcielnicą.
Sam plac i katedra są chyba najpiękniejszą częścią Cremony. Trudno jest to ocenić, bo - jak już pisałam wyżej - całe miasto jest niesamowicie urokliwe.
Katedra
Pomnik A. Stradivariego
Z tyłu katedry znajduje się maleńki lokalik o wdzięcznej nazwie Il Kiosketto. W środku wszystko jest biało-niebieskie, a dania dnia są wypisane kolorową kredą na tablicy. Możemy tam zjeść piadine i naleśniki. Czego chcieć więcej?
Zamawiamy naleśnika z Nutellą i karmelem i dwie piadiny (speck, brie, rukola). Speck to specjał wędliniarski z Tyrolu i Trydentu Górnego, przypomina w smaku szynkę parmeńską i słoninę. Zarówno naleśnik jak i piadina są przepyszne! Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś wrócę do Cremony i odwiedzę Il Kiosketto.
Largo Boccaccino 40
Cremona
Naleśnik: 3,50 euro
Piadina: 4,50 euro
Coca-Cola 0,5l: 2 euro
3 osoby najadły się i napiły za 14,50 euro
Po obiedzie krążymy jeszcze uliczkami Cremony i udajemy się na chwilę do parku miejskiego (Giardini Pubblici Papa Giovanni Paolo II). Niestety nie mamy już siły wybrać się nad rzekę Pad, jest zbyt gorąco. Po krótkim odpoczynku wracamy spacerem na dworzec kolejowy, gdzie kupujemy bilety na bezpośredni pociąg do Mediolanu (cena jest taka sama jak na pociąg, którym jechaliśmy z Mediolanu rano z przesiadką).
W pociągu ucinam sobie drzemkę. Jest to jeden z szybkich pociągów, który osiąga prędkość nawet 130 km/h. Koło 17:00 jesteśmy już w Mediolanie. Wracamy na chwilę do hotelu (właściwie tylko po to, żeby zostawić niepotrzebne rzeczy i przebrać się), a później od razu jedziemy na kolację do Vintage Coctail Bar. W poprzednim poście dotyczącym Mediolanu pisałam Wam już o tym miejscu.
Trudno mi uwierzyć, że to już nasza ostatnia kolacja przy Ripa di Porta Ticinese. Jutro wieczorem będziemy już w drodze na lotnisko. Nie chcę wracać, mogłabym tutaj zostać. Nie tylko ze względu na pyszne jedzenie :)
Po kolacji wybieramy się na ostatni spacer po Ripa di Porta Ticinese. Grupa młodych chłopaków gra niezły jazz. W małym antykwariacie jest wyprzedaż książek i każda kosztuje jedynie 2 euro. Zachodzące słońce nadaje budynkom i wodzie magicznych kolorów. Zostaję tutaj, nie wracam!
Robi się coraz później. Wracając do hotelu zahaczamy jeszcze o Piazza del Duomo, żeby zobaczyć katedrę i Galerię Vittorio Emanuele II po raz ostatni nocą.