Po wczorajszym aktywnym dniu i jeszcze bardziej aktywnym wieczorze budzimy się trochę później niż zwykle. Pesymistyczne prognozy pogody na szczęście się nie sprawdziły. Słońce świeci, a na termometrze już teraz jest ponad 30 stopni.
Po szybkim śniadaniu i kawie, która stawia nas na nogi, wsiadamy w tramwaj i jedziemy prosto na Piazza del Popolo. Podobno przez lata plac był miejscem publicznych egzekucji. Na szczęście teraz już nie kojarzy się z przykrymi wydarzeniami sprzed wieków, za to jest oblegany przez turystów i miejscowych. W samo południe czujemy się tam niestety jak na rozżarzonej patelni. Mimo to, plac jest naprawdę wart zobaczenia.
Piazza del Popolo
To właśnie nad Piazza del Popolo znajduje się TO miejsce widokowe, którego szukałyśmy pierwszego dnia, krążąc bez końca po parku Villa Borghese.
Widok na Ołtarz Ojczyzny
Upał dziś naprawdę daje popalić. Schodzimy w dół stromą Viale della Trinità dei Monti, która prowadzi pod same Schody Hiszpańskie. Po drodze mijamy niewielką cukiernię, w której tłoczą się ludzie. Nie wiem co dobrego sprzedają, ale dawno nie widziałam tylu ludzi w jednym miejscu! Czas nas trochę goni, więc rezygnujemy ze stania w długiej kolejce i udajemy się na kawę w trochę spokojniejsze okolice.
Urocza cukiernia nieopodal Schodów Hiszpańskich
Siadamy w kawiarni przy Via della Croce. Pieczywo, słodkie wypieki i inne cuda kuszą nas z daleka. Nie wiem na co się zdecydować, wszystko wygląda bardzo apetycznie. Po dłuższej chwili zastanowienia bierzemy cannoli siciliani, chrupiące rurki wypełnione nadzieniem z serka ricotta. Do tego jeszcze kruche ciasteczko z czekoladą (a raczej z Nutellą!) i minibabeczkę z kremem waniliowym i truskawką. No i oczywiście kawę.
Rurki z kremem są zdecydowanie najlepsze (chociaż pozostałe słodycze też są niczego sobie). Do tego aromatyczna kawa, gwar rozmów, zapach lata, perfum i chrupiących panini. Nie chcę opuszczać Rzymu! Na pewno nie jutro...
Po skonsumowaniu drugiego śniadania i wypisaniu kartek pocztowych udajemy się na spacer. Punktem, do którego zmierzamy jest miejsce z (podobno) przepysznymi panini. Adres znalazłyśmy na jednym z blogów podróżniczo-kulinarnych i postanowiłyśmy tam zjeść nasz ostatni obiad w Italii.
Niestety, kiedy docieramy na miejsce po bardzo długim spacerze - głodne i zmęczone - całujemy klamkę. Miejscówka z kanapkami jest zamknięta. Właściwie to wygląda tak, jakby nie funkcjonowała od dobrych kilku miesięcy. Jest jednak jeden duży plus naszego spaceru - zobaczyłyśmy część Rzymu, której wcześniej nie miałyśmy okazji odwiedzić. Ale na obiad udamy się ponownie na nasze ukochane Zatybrze...
Mediolan w Rzymie :)
Siadam właściwie w pierwszej z brzegu knajpce, w której jest jeszcze jakiś wolny stolik. W sobotnie popołudnie na Zatybrzu roi się od ludzi. Zamawiamy kanapkę z mozzarellą i pomidorem oraz piwo. Nie jest to może panini na chrupiącej bagietce, ale chleb jest świeży i smaczny, a kanapka naprawdę sycąca. Sama knajpka (której nazwy niestety już nie pamiętam) również okazuje się przyjemnym i niedrogim miejscem na popołudniową przekąskę.
Z pełnymi brzuchami ruszamy na spacer urokliwymi uliczkami Zatybrza. Krążymy tam już jakiś czas, robimy zdjęcia, chłoniemy magiczną atmosferę i... spotykamy koleżankę Agi, która też przyjechała ze swoją znajomą na kilka dni do Rzymu. Jak to jest możliwe, że w takim wielkim mieście możesz tak najzwyczajniej w świecie spotkać kogoś znajomego bez umawiania się? W Krakowie czasami nie widuję własnych sąsiadów przez miesiąc. Niesamowite.
Magię tego miejsca ciężko jest opisać. Równie ciężko jest ją uchwycić na zdjęciu. Ale ta magia powoduje, że bardzo chcę tu zostać...
Kolejne wspólne zdjęcie/foto Aga F.
Kocia siesta w doniczce :)
Kolacja/foto Aga F.
Kolorowe Zatybrze/foto Aga F.
Czego szukasz?/foto Aga F.
Kolorowe Zatybrze 2/foto Aga F.
Ristorante/foto Aga F.
Ostatnią lampkę wina w Rzymie wypijemy w Baylon Cafe, klubokawiarni, księgarni, restauracji itp. itd., która trochę kojarzy mi się z krakowską Tekturą, a trochę ze starymi, dobrymi Rozrywkami. Wielki, jasny księżyc świeci na niebie. Bardzo ładny kelner przynosi nam wino. Nie, nie, nie. Zdecydowanie nie chcemy jeszcze wracać!
Baylon Cafe
Via di San Francesco a Ripa, 151
Trastevere
ROMA
Z wielkim smutkiem zostawiamy Zatybrze i jedziemy na Plac Wenecki. Tam na skwerku nieopodal Pomnika Ojczyzny i zajezdni autobusowej konsumujemy naszą ostatnią, rzymską kolację - rozmarynowe krakersy i Nutellę Go!
Kiedy wracamy do domu, w kuchni czeka na nas jeszcze ciasto ze śliwkami i szarlotka, które upiekła dla nas D. Pyszne ciacho chociaż trochę może pomóc złagodzić nasz smutek związany z wyjazdem...
Wcześnie rano opuszczamy już Wieczne Miasto. Mam nadzieję, że wrócimy tam jeszcze nie raz. Oby jak najszybciej!
Chorwackie wyspy
0 komentarze:
Prześlij komentarz